top of page

Bukiecik frezji










Moja przyjaźń z Markiem zaczęła się wiele lat temu od… przygody miłosnej. Po maturze spotkaliśmy się jeszcze kilka razy. Zazwyczaj to on dzwonił do mnie i wyciągał na kawę. Może i zrodziłoby się między nami głębsze uczucie, ale w tamtym czasie stawiałam na naukę.

Kilka lat po skończeniu studiów wybrałam się na weekend do Mrągowa. Jakież było moje zaskoczenie, gdy w sklepie wpadłam na Marka. Postanowiliśmy uczcić szczęśliwe zrządzenie losu. Zostałam zaproszona na kolację.

Niewidzialny mur, który dotąd nas dzielił, runął. Już nie widziałam w nim mężczyzny, z którym łączyła mnie tylko przyjaźń. Zobaczyłam kogoś, kto wpatruje się we mnie roziskrzonym wzrokiem. Przeniknął mnie dreszcz. A gdy wyznał mi, że od lat mnie kochał, niezmiennie i silnie, zrozumiałam, że wreszcie znalazłam tego jedynego. Zostałam u niego na noc.

Kiedy następnego dnia się obudziłam, na szafce nocnej przy łóżku zobaczyłam bukiecik żółtych frezji. Na stole w kuchni stało śniadanie. Kiedy do niego zasiadłam, rozległ się dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć. Na progu zobaczyłam listonosza. Przyjęłam list od jakiejś kobiety. Na kopercie, która pachniała perfumami, zobaczyłam wyrysowane serduszka.

Wściekła wróciłam do hotelu, spakowałam walizki i wróciłam do Poznania. Marek kilka razy dzwonił, ale ja nie chciałam z nim rozmawiać i słuchać tłumaczeń.

Dziewiętnaście lat później skontaktowała się ze mną koleżanka z ogólniaka z informacją, że Marek nie żyje.

– On stale cię wspominał. Jego siostra strasznie rozpacza. To było kochające się rodzeństwo. Kiedy długo się nie widzieli, pisali do siebie listy i jak dzieci obrysowywali je serduszkami. Zabawne prawda?

Siostra! Poczułam w ustach gorycz. Serce ścisnął ból. Tamtego ranka poniósł mnie gniew, głupi i bezrozumny. Okazałam się zwykłą idiotką.

Na cmentarz pojechałam trzy tygodnie później. Długo stałam nad grobem. Przypominałam sobie wszystkie dobre, radosne i szczęśliwe chwile, które spędziliśmy razem. Szkoda, że było ich tak niewiele.

Zerknęłam na zegarek. Do odjazdu autobusu miałam jeszcze pół godziny. Ruszyłam w drogę powrotną. Zaczęłam zastanawiać się nad swoim dotychczasowym życiem. Przez ostatnie lata spotkałam kilku mężczyzn, ale stale uciekałam w książki z obawy, że ponownie zostanę zraniona. Czas skończyć z lękami, postanowiłam w duchu.

Kiedy dotarłam na przystanek, okazało się, że autobus odjechał i następny przyjedzie za godzinę. Zerknęłam na zegar na pobliskiej wieży kościoła. Zaskoczona stwierdziłam, że mój czasomierz spóźnia się o czterdzieści minut. Czyżby się popsuł? Żal ścisnął gardło. Przypomniał mi się wieczór w Mrągowie. Po kolacji Marek odprowadził mnie na przystanek. Wtedy też spóźniliśmy się na ostatni autobus. Kiedy zastanawialiśmy się, co zrobić, Marek przyznał się ze skruszoną miną:

– To wmówiłem ci, że twój zegarek się spieszy. Nie chciałem, żebyś odjeżdżała. Gniewasz się na mnie?

Przyciągnęłam go wówczas do siebie i pocałowałam. Potem wzięliśmy się za ręce i niczym para dzieciaków pobiegliśmy do niego do domu.

Ruszyłam na powrót do grobu Marka. Może ukochany jeszcze nie chciał się ze mną rozstać? Szalona myśl, ale było mi z nią dobrze. Kiedy doszłam na miejsce, wstrzymałam oddech. Na płycie nagrobnej leżał bukiecik żółtych frezji, taki sam jak ten, który przed laty Marek zostawił dla mnie na szafce przy łóżku.


6 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page