top of page
Unknown Track - Unknown Artist
00:00 / 00:00

Tytuł. Kliknij na mnie dwukrotnie.Polisa na życie cz. 1

Unknown Track - Unknown Artist
00:00 / 00:00

Tytuł. Kliknij na mnie dwukrotnie.Polisa na życie cz. Polisa na życie cz. 1Polisa na życie cz. 1Polisa na życie cz. 3

Unknown Track - Unknown Artist
00:00 / 00:00

 Sposób na bestseller

Unknown Track - Unknown Artist
00:00 / 00:00

Tytuł. Kliknij na mnie dwukrotnie.Polisa na życie cz. 1P

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

pPPolisa na życie cz. PPPPPolisa na życie cz. 2

Unknown Track - Unknown Artist
00:00 / 00:00

Polisa na życie cz. 1Tytuł. Kliknij na mnie dwukrotnie.Polisa na życie cz. 4

Unknown Track - Unknown Artist
00:00 / 00:00

Pralnia, czyli niezgodnośc z regułami gry

 

 

 

 

"33 x Trójka Polskie Radio"

Fragment książki autorstwa Wiesława Weissa o mojej radiowej twórczości.

wyd. Wesper, 2012 rok.

 

"Najwięcej oryginalnych słuchowisk dla „Teatrzyku Zielone Oko”, bo aż szesnaście, napisał Paweł Szlachetko. Sygnował je pseudonimem Arthur Ray. Pod imieniem i nazwiskiem napisałem tylko jedno, „Operacja Midas” o rabunku przez Niemców złota w Belgii, Holandii i Francji, wyjątkowo dla Programu Drugiego – wspomina. A dlaczego Arthur Rey?

Mój najlepszy przyjaciel miał na imię Artur, stąd Arthur z „h”, żeby brzmiało po angielsku – wyjaśnia. A Rey dlatego, że tak jak Mikołaj Rej odnowił mowę polską, tak ja chciałem odnowić polski kryminał. Co było pewnie naiwne i śmieszne, ale świadczyło o ambicji.

Paweł Szlechetko współpracował z Programem Trzecim od 1985 do 1994 roku. I na pewno odmienił i odświeżył w tym czasie konwencję „Teatrzyku Zielone Oko”. Wcześniej były to inteligentnie napisane mikroformy literackie, oparte na fajnym pomyśle – przypomina. Cała historia działa się na przykład jednego wieczora i kończyła mniej lub bardziej zabawną przewrotką, puentą. Niektóre z tych słuchowisk trwały tylko piętnaście minut. A ja troszeczkę tę formę naciągnąłem. Moje słuchowiska rozgrywały się nawet w okresie kilku miesięcy, wprowadzały wątki poboczne, odznaczały się większym rozmachem.

Akcję umieszczał zawsze na Zachodzie. Tłumaczy: Zygmunt Kałużyński napisał kiedyś w „Polityce”, że polski kryminał nie ma właściwie racji bytu, bo co to za kryminał, w którym zamiast smokingu pojawia się kufajka, a zamiast pistoletu – siekiera. Byłem podobnego zdania, schowałem się więc za zagranicznie brzmiącym pseudonimem i umieściłem swoje opowieści w zachodnich realiach. Trochę znałem tamte rejony, znałem mentalność ludzi i potrafiłem robić to na tyle sugestywnie, że udało mi się wielu słuchaczy oszukać.

Dodaje również: Jeżeli pisałem słuchowisko o Nowym Jorku, kupowałem sobie plan miasta, żeby nic nie pomylić. Kiedy chciałem, żeby bohater doszedł Piątą Aleją do Central Parku, sprawdzałem na mapie, czy jest to możliwe. I chyba dlatego ludzie wierzyli, że pisał to zachodni autor, ponieważ wszystkie realia się zgadzały. Dowiadywałem się nawet o dokładną cenę Guinnessa w pubie w Londynie, żeby być wiarygodnym w każdym szczególe. A ludzie na Zachodzie tak samo przecież kochali, tak samo nienawidzili i tak samo kradli – tyle że ruszali z karabinem maszynowym na konwój, a nie z przysłowiową siekierą na kierowcę czy listonosza.

Paweł Szlachetko rozpoczął działalność literacką właśnie od „Teatrzyku Zielone Oko”. Przymierzałem się wtedy do pierwszej książki – wspomina – ale przyszły na świat dzieci i na pisanie nie bardzo miałem czas. A słuchowisko to na tyle krótka forma, że pomyślałem sobie: dlaczego nie? Napisałem pierwsze, „Pułapka”, wysłałem do Trójki, ale dwa miesiące później przyszła odpowiedź, że nie, dziękujemy. OK, nie to nie. Pół roku później spróbowałem raz jeszcze. Napisałem słuchowisko „Wyrok” i znowu wysłałem do radia. Po jakimś czasie zadzwoniła Teresa Cupryn, jedna z redaktorek prowadzących „Teatrzyk Zielone Oko”, i powiedziała, że fajne, interesujące.

Przyszedłem na Myśliwiecką. Byłem zaskoczony, że pomieszczenia redakcyjne są takie małe, ale spodobał mi się panujący w nich sympatyczny, twórczy bałagan: piętrzące się pod sufit sterty taśm, biurko stykające się z biurkiem, stoły do ręcznego montażu... Wtedy poznałem Teresę Cupryn i Bożenę Helbrecht, dwie sympatyczne panie, które zainteresowały się moją twórczością. Zapytałem je, dlaczego nie zaakceptowano mojego pierwszego słuchowiska i dowiedziałem się, że poprzedniczka pani Cupryn przeżyła coś przykrego, co opisana przeze mnie historia jej przypomniała. Dlatego odrzuciło ją od tego tekstu, powiedziała, że nie. Ale później słuchowisko zostało zrealizowane i nadane.

Od tego momentu zaczęła się moja współpraca z Trójką, a pisanie dla „Teatrzyku Zielone Oko” było dla mnie wielkim wyróżnieniem. Wtedy się przekonałem, że jeżeli coś jest dobre, oryginalne, zrobione z sercem, zawsze się przebije. Pisałem te słuchowiska osiem lat. Na początku cztery, pięć w roku, potem ze dwa, ponieważ miałem coraz więcej innych zajęć.

Paweł Szlachetko ukończył wydział polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Nie dostałem się do ogólniaka – opowiada. Skończyłem zawodówkę samochodową i technikum samochodowe, a kiedy zdawałem na studia, ktoś z komisji egzaminacyjnej powiedział: „Ma pan już zawód w ręku. Czego pan szuka na polonistyce?”. Odparłem szczerze: „Chcę zostać pisarzem”. Z pewnością zabrzmiało to naiwnie i pretensjonalnie. ale naprawdę tak myślałem. A Trzy lata po skończeniu polonistyki nawiązałem współpracę z „Teatrzykiem Zielone Oko”. I potem na podstawie jednego z własnych słuchowisk, „Zabij, Bóg wybacza łotrom”, napisałem powieść, którą również wydałem pod pseudonimem Arthur Rey. Po jakimś czasie powstała kolejna, „Poker morderców”, też na podstawie jednego ze słuchowisk, zaczynałem więc jak autor radiowy, potem pojawiły się książki. Także wiele kolejnych, sygnowanych już własnym imieniem i nazwiskiem, jak powieści „Zwerbowana miłość” (w tym wypadku najpierw był scenariusz, na podstawie którego Tadeusz Król zrealizował film fabularny z Robertem Więckiewiczem i Krzysztofem Stroińskim) czy „Wichrołak”, ale też pozycje z kręgu literatury faktu, jak „Najwięksi polscy zbrodniarze” czy „Śladami złodzieja aniołów” o kradzieży dóbr sakralnych.

Podkreśla zresztą, że „Teatrzyk Zielone Oko” nie tylko dla niego był punktem wyjścia do kariery literackiej. Mój znajomy, który ukrywa się pod pseudonimem Vit Keymar, też zaczął pisać dzięki „Teatrzykowi Zielone Oko”. Kiedyś zaproponowałem mu: „Może razem napisalibyśmy słuchowisko?”. Skusiłem go między innymi tym, że fajnie płacą. Rzeczywiście fajnie płacili, bo za kilka słuchowisk zrobiłem sobie cały przedpokój w boazerii, a boazeria była wtedy bardzo droga. Żartowałem czasami, że ta deszczułka jest za „Wyrok”, ta za „Pułapkę” i tak dalej. No i Vit napisał ze mną słuchowisko „Bez litości”, a potem powiedział: „Wiesz, radio to fajna sprawa, ale mnie to nie zadowala, nie satysfakcjonuje, muszę zrobić coś większego”. Napisał jedną książkę, drugą, trzecią, w konwencji fantasy, ale z wątkami kryminalnymi (najbardziej znana to „Atlantyda remake” o zagładzie ziemskiej cywilizacji). Chyba się nieźle sprzedały. A zaczął od „Teatrzyku Zielone Oko”.

Myślę, że pierwsze słuchowiska, „Pułapka” i „Wyrok”, są dla mnie najważniejsze – powraca do własnej twórczości. A także „Sto milionów dolarów”, w którym potentat diamentowy na świecie padał ofiarą kradzieży komputerowej. Uczestniczył w tym Polak, żeby był akcent polski. To słuchowisko jest dla mnie znaczące, bo w Polsce nikt jeszcze wtedy nie wiedział, na czym polega przekręt komputerowy. Z kolei słuchowisko „Boliwijski skoczek” było o światowym kartelu narkotykowym, kiedy w Polsce problem narkotyków dopiero się pojawiał.

Skąd Paweł Szlachetko czerpał pomysły? Czytałem uważnie prasę zachodnią w Empikach. Chodziłem do czytelni, wertowałem różne gazety, i czasem coś zwracało moją uwagę: „O cholera! Z tego byłoby fajne słuchowisko!”. Gdzieś przeczytałem na przykład, że na Zachodzie powstają miasteczka Żołnierzy Fortuny. Panowie biznesmeni w niedzielę nakładają battledressy, biorą do rąk karabiny maszynowe, strzelają do kukieł i udają wojaków. Są nazywani Żołnierzami Fortuny. W efekcie tej lektury napisałem słuchowisko "Zabij, Bóg wybacza łotrom". Ale prasa zachodnia była tylko zaczynem, a skąd biorą brały się pomysły na fabuły? To już pytanie do Pana Boga...

Przyznaje się też do inspiracji literackich. Wiele nauczyłem się od Arthura Conan Doyle’a. Dzięki niemu zrozumiałem, że najważniejszy jest pomysł. Można dużo pisać, zapisywać stronę za stroną. Ale kiedy nie ma się pomysłu i fajnej postaci, nie przyciągnie się czytelnika czy słuchacza. Twórczość Conan Doyle’a był kopalnią doskonałych pomysłów i pewnie do niego chciałem się zbliżyć w pierwszych słuchowiskach. A potem poszedłem w szersze plany. Natomiast teraz mi przyszło do głowy, bo pracuję nad kolejną książką, że byłoby zabawne wstawienie do niej bohatera, który pamięta czasy „Teatrzyku Zielone Oko” i stamtąd bierze pomysł na jakiś przekręt. Dlaczego nie? Może warto sięgnąć do „Teatrzyku Zielone Oko”, ale z zupełnie innej strony..."

bottom of page